Halloween na dywaniku u Złego Ojca! Po raz drugi, może ostatni…

Dziady, Samhain, Halloween – jak zwał, tak zwał. Brzmi znajomo? Nic dziwnego, bo to już drugie Halloween spędzone na dywaniku u Złego Ojca. Podobnie jak rok temu czekają na was historie z dyniowym świętem w tle.

Dwie autorstwa Łukasza Łebka znanego szerzej z bloga „Nie zadzieraj z weterynarzem”, jedna pszczelarza starszego, którą tenże osobiście przeczyta i jeszcze jedna mojego autorstwa.

Przysłowiową wisienką na torcie będzie coś, co przygotował Tomasz Piotr Nowaczyk. O ile uda mu się to nadesłać…

Życzymy strasznego seansu dźwiękowego.

ŁUKASZ ŁEBEK „UTOPIEC”

Kocham Cię całym moim sercem. Kiedy pierwszy raz przyszłaś nad staw z innymi, a nad wodą poniósł się Twój perlisty śmiech, poczułem jakby moje martwe od dawna serce znów zabiło. Patrzyłem, cieszyłem oczy twym widokiem. Byłaś tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Nieuchwytna, jak odbicie w lustrze. Taka piękna. Taka młoda. Taka… ciepła…

Tak bardzo pragnę abyś na mnie spojrzała. Jestem tuż obok. Patrzę na ciebie codziennie., ale ty nie możesz mnie zobaczyć. Zmarszczki fal na wodzie i odbicie księżyca w lustrze stawu ukrywa mnie przed Tobą. Czasem wydaje mi się, że wystarczyłoby wyciągnąć rękę aby objąć w ramionach twe ciepłe ciało.

Tak strasznie mi zimno. Jakże pięknie byłoby choć jeszcze raz poczuć ogrzewające wnętrze życie. Proszę spójrz na mnie!

Dziś nów! Tej nocy księżycowe promienie nie będą mącić twojego wzroku. Kochana! Spójrz na mnie! Podejdź do stawu. Proszę! Błagam…

Tak! Usłyszałaś! Wyłowiłaś mój lament wśród szumu wierzb i sitowia. Podejdź. Chcę tylko na chwilę poczuć ciepło. Tak… Wyciągnij do mnie rękę. Tak bardzo Cię kocham. Tak! Już zawsze będziemy razem…

***

– Dobry wieczór Państwu, podajemy najświeższe wiadomości. Kolejny nieszczęśliwy wypadek nad Stawem Grunfeld. Dziś rano wyłowiono ciało nastolatki. To już piąty przypadek w tym roku. Czy władze miasta…

PSZCZELARZ STARSZY PRZEDSTAWIA


Wstęp

Od razu informuję, zanim przejdę do lektury, że wszystkie części halloweenowe są ze sobą powiązane. I będą przedstawiać kolejnych bohaterów, którzy pochodzą z tego samego uniwersum. A te wszystkie historie prowadzą do JEDNEGO WIELKIEGO FINAŁU, którego wymyślenie zawdzięczam nikomu innemu jak ZŁEMU OJCU.

Rozdział pierwszy

Blog, jako dowód

Była godzina 21: 47, 31 października. Halloween! A tutaj, cóż, tego dnia nie dzieją się zbyt przyjemne rzeczy. Właśnie grupka dzieciaków przechodziła przez pasy. Jedna z nich, mała, chuda dziewczynka imieniem Ola, nagrywała bloga, gdy o mały włos jej i innych CuksoZbieraczy nie potrącił samochód.

Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn, a ich kompan został za kierownicą. Ci na ulicy zabierali dzieciom cukierki, a gdy jakiś chłopczyk schował kilka słodyczy do kieszeni, jeden z bandytów wyjął pistolet i pokazał palcem, że maluch ma je z nich wyjąć. Kiedy już wszystkie słodkości zostały zabrane MężczyznoZłole odjechały.

Trochę później dzieci składały swoje skargi i zażalenia na komisariacie.

– Przyszliście tu żeby powiedzieć, że jacyś panowie zabrali wam cukierki? – zapytał z niedowierzaniem policjant.

– Mam dowód – odparła Ola.

– I mieli pistolet – wciął się inny zbieracz cukierków.

– A jaki to dowód? – odezwał się policjant, wyraźnie zainteresowany tym, że jegomoście mieli pistolet.

– Taki – odparła Ola i włączyła nagranie.

Rozdział drugi

Narada i wnioski

Po chwili cały komisariat obejrzał nagranie Oli, więc komisarz zwołał naradę w swoim gabinecie.

– Dziwna sprawa, kogo poprosimy o pomoc? – zapytał pierwszy z policjantów.

– Może Potworki? – odezwał się kolejny.

-Nie, odpada – oznajmił stanowczo komisarz.

– A dlaczego? – dopytywali policjanci.

– Potworki badają sprawę tamtego śmiechu – odparł dowódca.

– Aaaa, dalej mam ten upiorny śmiech w głowie – zatrząsł się ze strachu jeden z mundurowych.

-Ja osobiście myślałem o Misiu Detektywie – ciągnął komisarz.

– To dobry pomysł – przytaknął ktoś, a pozostali umilkli. Nikt nie chciał sprzeczać się z szefem.

 – No to koniec narady – oznajmił komisarz.

– Jutro rano niego pójdę razem z świadkami – dodał po chwili.

– Oby tylko temu podołał – wyśmiewał Misia Detektywa jakiś policjant.

– Bo cię ze służby wywalę! – warknął komisarz i narada się skończyła.

Rozdział trzeci

Prywatny detektyw

Komisarz zapukał do drzwi. Nikt nie otworzył, choć ze środka dochodziły krzyki. Szefuńcio policji pociągnął za klamkę. Drzwi były otwarte. CuksoZbieracze i policjant najwyższej rangi przysłuchiwali się:

– Wisisz mi 1628 złotych! Zapłać albo zadzwonię na policję! – krzyczał męski głos.

– Przykro mi, ale na razie nie mam z czego – odparł spokojny, kojarzący się z pluszem, ton.

– Masz dwa dni na zapłatę – powiedział mężczyzna i wyszedł.

Komisarek nie miał wątpliwości – to był windykator.

Policjant zapukał jeszcze raz.

– Proszę wejść – odparł Miś Detektyw.

Szefek policji wszedł i opowiedział, co zaszło poprzedniego dnia. Detektyw podsumował:

– Czyli mam poszukać trzech jegomości, dlatego że ukradli wam cukierki? – zdziwił się Detektyw i pokazał palcem na CuksoZbieraczy. gdy nagle dało się słyszeć głośny huk, jakby samochód wjechał w budynek. Jak się okazało, tak właśnie się stało.

Ściana runęła na towarzyszące policjantowi dzieci, a z samochodu wyskoczyli ci sami złole, którzy wcześniej ukradli cukierki. Bez namysłu porwali komisarza.

Detektyw wydobył spod gruzu cuksowych zbieraczy.

– Uratuj komisarza, nam nic nie jest – powiedziała Ola, a Misiowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.

Auto jechało szybko, gdy nagle kierowca powiedział, a nawet krzyknął:

– Przed nami jest Miś Detektyw!

I rzeczywiście: Miś Detektyw stał naprzeciwko, jakby chciał żeby auto w niego wjechało.

Rozdział czwarty

Niespodziewana propozycja

Gdy auto było blisko Detektywa ten skoczył, odbił się kilka razy od dachu i wyjął ze swojego miniplecaczka wyrzutnię haka. Detektyw wystrzelił, a ten utkwił w kole. Miś zeskoczył z auta, a następnie resztę liny obwiązał wokoło słupa. Samochód zatrzymał się, a goście w nim uderzyli się o twarde części pojazdu i stracili przytomność. To był prawdziwy sukces.

Trochę później, gdy złole byli więzieniu ( głównie, dlatego że porwali komisarza i rozwalili ścianę – tak to by nie poszli za kraty), szef policji powiedział do Detektywa:

– Zapłacę Ci za cztery dni dobra?

Miś ze smutkiem odpowiedział:

– Wtedy to kasa już mi się niezbyt przyda – i odszedł z rezygnacją.

Epilog

Zasmucony detektyw siedział na ławce, gdy nagle usłyszał głos:

– Obserwowałem cię od dłuższego czasu – to był Bohaterski Pszczelarz, pomocnik i przyjaciel Potworków.

– Chcesz do nas dołączyć? Kto wie, może uda ci się przy okazji znaleźć jakieś intratne zlecenie – dodał.

Detektyw uśmiechnął się.

-To dopiero niespodziewana propozycja! – odparł.

CIĄG DALSZY NASTĄPI… CHYBA…

ZŁY OJCIEC „WYCIECZKA”

Pszczelarz młodszy długo czekał na ten dzień. Zresztą nie on jeden. Cała gromada zdawała się być coraz bardziej podniecona, a atmosfera udzielała się wychowawczyniom. W końcu wycieczka podgrzybków, najmłodszej grupy, to wyjątkowe przedsięwzięcie.

Maluchy już od kilku dni były instruowane przez ciocie, jak należy się zachowywać i na co uważać. Co mówić, kiedy i komu zgłaszać oraz dlaczego należy mocno trzymać wypustki pluszowego smoka, którego cała grupa od kilku dni testowo wyprowadzała na spacer. Nawet najmniejsza Amelka wiedziała, że maskotka grupy pomoże wszystkim dotrzeć bezpiecznie do celu. Wystarczy tylko o nią zadbać.

Chcąc zmniejszyć ryzyko wybuchu płaczu podczas śniadania, kuchnia zaserwowała naleśniczki, a każdy podgrzybek mógł sam wybrać, czym przystroi swojego zawijańca. Do wyboru był dżem, cukier puder i – dawno nie goszcząca na przedszkolnych stołach – nutella.

Posiłek odbył się wcześniej, by starczyło czasu na wyczyszczenie umorusanych maluchów, po czym wszyscy mieli się przebrać w specjalne stroje. Ten pomysł też był częścią przygotowań, dzięki którym nawet Staś nie płakał, gdy jego spodenki pokryły się dżemem, śliną oraz smarkami. Tymi ostatnimi podzielił się siedzący obok Kubuś.

Przebieranie poszło sprawnie. Ledwie sześciu chłopców i trzy dziewczynki zgłosiło, że musi udać się na kupę, a czternaścioro (w tym siódemka wcześniej defekujących), iż trzeba zrobić szybkie siku. Jako że grupa liczyła 12 sztuk, część wróciła dwukrotnie.

W końcu butki były ubrane, tyłeczki podtarte, a buzie uśmiechnięte. Ciocie wyniosły smoka, a maluchy dzielnie go chwyciły i wyszły przed przedszkole. Tam miały czekać na nich dwie mamy, o których tyle opowiadała Malwinka i Romuś. Ten sam, którego koński śmiech obwieszczał całemu przedszkolu fakt dostarczenia podwieczorku na salę.

Rozanielone maluchy wyginały szyje, by zobaczyć mamy. Podekscytowane wypatrywały tak wyczekiwanych gości, gdy nagle zamilkły, a groza przejęła ich serduszka. Zamiast mam, na dziedzińcu zjawiło się dwóch brodatych ojców.

Grupowy płacz i wizg oznajmił przedszkolankom, że prawdziwy koszmar dopiero nadejdzie…

ŁUKASZ ŁEBEK „BEBOK”

Było gorące lato, wakacje właśnie się zaczęły. Osiedlowy plac zabaw pełen był dzieci, próbujących na wszelkie sposoby zrobić sobie krzywdę. Ktoś, kto ma dzieci, wie w jak kreatywny i przerażający dla rodzica sposób, potrafią one używać sprzętów w takich miejscach. Biegały, skakały, biły się, próbowały palić za śmietnikiem papierosy wykradzione rodzicom. Obrazek jak sprzed rewolucji technologicznej. Oczywiście widzi się w tej czy innej dłoni smartfona albo inny gadżet. Jednak nie ma ich zbyt wiele. Nie jest to monitorowane, ogrodzone i czyściutkie osiedle. Szare, brudne i popękane bloki z płyty, jedyna zieleń to farba, którą pomalowano kosze na śmieci. Mieszkają tu zwykli, ciężko pracujący ludzie. Wielu rodziców nie stać na nowinki technologiczne. Dzieci muszą bawić się w tradycyjny sposób. 

Bloki są szare, ale plac zabaw! Piękny, błyszczący, nówka sztuka z “funduszy”. Zjeżdżalnie, huśtawki, piaskownica i inne sprzęty, których nazw poza budowniczymi nikt nie zna. Postawiono nawet trzepak. Chyba, któryś z projektantów, dorastał na takim osiedlu i dał się ponieść sentymentom. Dzieci lubiły trzepak. Mamy niekoniecznie. Pamiętały czasy, gdy same wisiały na osiedlowym trzepaku głową w dół. Coś, co kiedyś postrzegały jako niezłą zabawę, teraz jawiło się jako zagrożenie życia. Pewnie słusznie.

– Maciek! – rozległo się z jednego z okien – natychmiast wracaj do domu! Już!

Zawołany, na oko ośmioletni chłopiec, zeskoczył z trzepaka i zwiesiwszy głowę powlókł się w stronę klatki. Czuł się jak skazaniec, podążający w stronę Sali Śmierci. Rozważał ucieczkę z domu. Miał dość nieustających awantur. Zaczął wspinaczkę na czwarte piętro, winda od dawna nie działa. Mama stała już w przedpokoju

– Ile razy mam Ci powtarzać byś nie właził na ten nieszczęsny trzepak – wysyczała – możesz spaść i złamać sobie rękę, albo kark!

– Ale… – próbował

– Żadnych ale! – ton głosu kobiety wyostrzał się – nie potrafisz spełnić żadnej mojej prośby. Wszystkie polecenia traktujesz jako luźne uwagi. Mam dość tego, że mnie wcale nie słuchasz! Wiesz co się dzieje z dziećmi, które nie słuchają rodziców?

Nie wiedział, ale się domyślał. Nigdy nie dostał lania, rodzice tylko mu grozili. Nigdy jednak nie dopuścili się rękoczynów. Nic nie powiedział.

– Przychodzi Bebok i je porywa! – wykrzyczała – idź do swojego pokoju i nie pokazuj mi się na oczy, aż do kolacji.

Poszedł, zamknął drzwi. Mama wyszła na balkon zapalić. Dłonie jej drżały, łzy ściekały po policzkach. Płomień zapalniczki, jakoś omijał wyciągnięty koniec papierosa. Po kilku próbach udało się jej odpalić. Stała w promieniach letniego słońca, rozmyślając na temat trudów wychowania dziecka. Kochała swojego syna. Mąż, pracujący w delegacji, stopniowo stawał się obcą osobą. Dziecko było jej jedynym promykiem radości, o którego dobro drżała dniami i nocami. Ten przeklęty trzepak! Nienawidziła go. Gdy chodziła do podstawówki, często bawiły się na takim z siostrą. Aż do wypadku. Pewnego razu młodsza dziewczynka, popchnięta przez jakiegoś urwisa, spadła na ziemię. Spadła tak niefortunnie, że doszło do przerwania rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym kręgosłupa. Od tamtej pory, a minęło już trzydzieści lat, siostra kobiety była przykuta do łóżka. Gdyby coś takiego przydarzyło się Maćkowi, pękłoby jej serce. Nie zdawała sobie sprawy, że się nie przydarzy. Tego słonecznego popołudnia widziała syna po raz ostatni.

***

Maciek siedział przy biurku i bezmyślnie gapił się w okno. Miał poczucie, że został ukarany niesłusznie. Był grzecznym chłopakiem. Wygibasy na trzepaku stanowiły jedyny przejaw buntu wobec woli rodzicielki. Za oknem rozpościerał się niczym niezmącony błękit. Jedynie chmary wywijających akrobacie w powietrzu jerzyków wprowadzały pewien dysonans w tej monotonnej scenerii. Maciek zastanawiał się, jak by to było latać razem z nimi. Być całkowicie wolnym, nie musieć słuchać poleceń przewrażliwionej matki.

Z zadumy wyrwało go skrzypnięcie otwieranych drzwi szafy. Odwrócił się gwałtownie. Wnętrze mebla wyglądało jak czarna dziura. Maciek zamrugał gwałtownie. Szafa dalej stała otwarta. Wstał i jak zahipnotyzowany zrobił dwa kroki w jej stronę. Nagle zrobiło się strasznie zimno, a chłopiec poczuł na ramieniu zaciskające się kościste palce.

– Cześć – odezwał się mu wprost do ucha syczący głos – byłeś grzeczny?

Maćka pochłonęła ciemność…

TOMASZ PIOTR NOWACZYK „LIMERYKI GROZY”

 

Pewien panikarz z Wąsosza,

spotkał wieczorem truposza.

To koniec był października,

ze strachu się więc nie posikał.

Cukierek dał truposzowi do kosza.

 

Był taki mieszkaniec Itaki,

co lubił masakry i draki.

Apetyt miał spory

na gore i horrory.

Jadł tylko czerninę i flaki.

 

Raz harcmistrz w lesie przy Grodnie

przy ogniu omawiać jął zbrodnie.

Chciał strwożyć harcerzy,

lecz sam tak uwierzył,

że wyprać musiał swe spodnie.

 

Warszawiaka z alei Szucha

odwiedziła kiedyś kostucha.

Jej cięcie było chybione,

więc nie skończyło się zgonem.

A z gościa zrobiła eunucha.

TOMASZ PIOTR NOWACZYK

Pan Henryk świetnie władał łopatą

i znał go z tego calutki Swarzędz.

Bo on, tak samo jak jego tato,

był na cmentarzu miejskim grabarzem.

 

Gdy ktoś odchodził, w kalendarz kopał,

czy szedł do piekła, czy też do nieba,

nieważne – babcia czy kawał chłopa,

przychodził Henryk i sprawnie grzebał.

 

Nie rezygnował ten Henryk z marzeń

(a pragnął przerwy, w luksusie ferii).

Chciał choć przez chwilę nie być grabarzem,

dlatego kupił los na loterii.

 

Szans na wygraną, rzecz jasna, mało,

trudno jest wygrać, powiedzmy sobie.

Los miał w kieszeni, lecz go wywiało,

gdy Henryk grzebał w kolejnym grobie.

 

Skończył robotę, ziemią przysypał,

wszystko pograbił, wygładził ładnie.

Tak się tym zmęczył, że ledwo zipał,

a los tymczasem spoczywał na dnie.

 

Gdy w Internecie sprawdzał wyniki,

w kieszeniach grzebał dłońmi obiema.

Sześć liczb utrafił! Lecz popsuł szyki,

fakt niewygodny, że losu nie ma!

 

W pamięci sobie wszystko odtworzył,

dotrzeć do losu już jest nie sposób…

I rzekł do siebie: „To dopust boży.

Jestem grabarzem swojego losu…”.

W pamięci sobie wszystko odtworzył,

dotrzeć do losu już jest nie sposób…

I rzekł do siebie: „To dopust boży.

Jestem grabarzem swojego losu…”.