Halloween na dywaniku u Złego Ojca!

Dziś wyjątkowy dzień. Dziady, Samhain, Halloween – jak zwał, tak zwał. Z tej okazji czeka na was specjalny odcinek Na Dywaniku u Złego Ojca. Mam dla Was trzy historie z dreszczykiem. Pierwszą stworzył pszczelarz starszy, który sam ją przeczyta. Druga wyszła spod klawiatury Tomasza Siwca i jego córki Alicji, zaś trzecia i najkrótsza jest mojego autorstwa. Życzę strasznego seansu dźwiękowego i mrożącej krew w żyłach lektury.

Pod odnośnikami do podcastu znajdziecie pełną wersję tekstów.

Pszczelarz Starszy „Halloweenowy kryminał”

Była ciemna, nieburzliwa noc. Nagle pod światłem latarni pojawił się Dyniopotworek. Pewnie teraz zastanawiacie się, jak to potworek? No cóż, w naszym świecie potworki nie występują, ale w innym świecie to całkiem naturalne.

Jeśli widzieliście kiedyś lemingi to mogą wam przypominać ich bardziej kulistą wersję. A jeśli ktoś nie widział lemingów, to są to po prostu małe, wesołe, puchate kulki. Różnią się między sobą, a każdy ma swoje wyjątkowe cechy.

Są wśród nich m.in.: Czerwony, który jest prawie cały czerwony, tylko prawą rękę ma czarną. Świetnie posługuje się katanami. Jest też Zielona Łapka, który – jak sama nazwa wskazuje – jest cały fioletowy, nie licząc zielonej łapki. Jego nietypowa ręka słynęła z tego, że mogła strzelać promieniami, które zamrażały wrogów. Znanym i lubianym był też Hak, słynący ze sprytu i sprawności fizycznej (choć z tej ostatniej znany był niemal każdy potworek). Swoją ksywkę zawdzięcza wyrzutni haka zamiast prawej ręki. No i oczywiście był też wspomniany Dyniopotworek, którego wyróżniała uśmiechnięta dynia na głowie. Był wstydliwy, dlatego w tajemnicy przed kolegami trenował szermierkę i rzuty shurikenami.

Nasza historia zaczyna się, gdy zapukał do drzwi jakiegoś domu.

– Cukierek albo psikus – powiedział do pani, która mu otworzyła. Miła kobieta odparła „psikus”, po czym przeprosiła mówiąc, że musi iść po cukierki.

– Nic nie szkodzi – odparł Dyniopotworek, a pani zniknęła za rogiem. Oczekiwanie przedłużało się, aż w końcu minęło pół godziny.

– Halooooo – zawołał Dyniopotworek. Odpowiedziała mu grobowa cisza.

– No dobra, wchodzimy – rzekł sam do siebie. Szedł powolutku i po cichutku, aż w końcu doszedł do zamkniętych drzwi, a następnie wszedł do piwnicy. Tam zobaczył…

– Bomba – krzyknął, widząc ładunek i zegar, wskazujący sześć sekund do wybuchu. Biegł ile sił w nogach. Wiedział, że pięć sekund już minęło i w ostatniej chwili wyskoczył z domu. W końcu piąta sekunda zmieniła się w szóstą  i jedyne, co dało się usłyszeć, to głośne BUMMM!

– Ufff, niewiele brakowało – powiedział Dyniopotworek.

-Łijołijo – dźwięk syren sygnalizował przyjazd policjantów, razem z którymi przyjechał Duchopotworek, trzymający kosę i duchotorbę na duchocukierki.

– Nic ci nie jest? – zapytał Dyniopotworka.

– Nie, nic – odpowiedział.

– Zawsze chciałem przeżyć kryminał i wielkie bum, ale teraz zmieniłem zdanie. No dobra, to chodźmy do domu – jak powiedział, tak zrobili.

W domu panował bałagan. Mnóstwo rzeczy było porozwalanych i porozrzucanych na podłodze, ale w oczy rzucała się stojąca w kącie szafka. Dyniopotworek zajrzał do niej i wrzucił tam zebrane cuksy.

– Do przeprowadzenia śledztwa w tej sprawie potrzebny nam będzie proszek do odczytywania śladów palców, lupa, notes ciekawych, dziwnych rzeczy no i oczywiście do zapisywania poszlak, oczywiście o ile jakieś znajdziemy – dodał.

Kiedy skompletowali i spakowali do plecaka niezbędne rzeczy, wrócili na miejsce wybuchu. Potworek wyjął lupę i przyglądał się resztkom bomby. Po jakimś czasie oznajmił: „nie widzę nic intere… Chwila! – krzyknął.

– Łopata! A tu widać, że dwumetrowy dół powstał jeszcze przed wybuchem bomby. Ktoś tu ewidentnie kopał i przy okazji czegoś szukał – powiedział Dyniopotworek.

Ciąg dalszy nastąpi… chyba.

Halloweenowy kryminał rozdział drugi: KŁOPOCIK.

– Halo! Panie policjancie! Może pan podejść? – zawołał Dyniopotworek.

– Już, już! Co się stało?

– Odkryliśmy dwumetrowy dół, wykopany przed eksplozją. Możliwe, że to jakaś wskazówka.

– Dobrze, nasi specjaliści się tym zajmą – rzekł policjant, po czym wyjął telefon i zadzwonił. Po dwóch-trzech minutach rozłączył się i oznajmił, że wspomniani specjaliści już jadą z dodatkową eskortą 15 policjantów?

– Po co ich aż tylu? – spytał zdziwiony Duchopotworek.

– Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nas nie podsłuchuje i nie przygotuje na nich zasadzki.

Zapadła grobowa cisza, którą przerwał dopiero pisk opon.

– O już są!

Z samochodów wysiadło sześciu ekspertów i wspomnianych piętnastu policjantów. Widząc to, Dyniopotworek życzył nowoprzybyłym powodzenia i wraz z Duchopotworkiem opuścili miejsce zdarzenia. Nagle potworki usłyszały jęk, po czym ktoś powiedział: „Nie wtykajcie swojego nosa w nie swoje sprawy!!!”.

Zza krzaków wyskoczyło siedmiu bandytów w strojach halloweenowych przebierańców, którzy zaatakowali duet potworków. Dyniopotworek – dzięki temu, że trenował szermierkę – wiedział, jak się bronić, ale i tak za wiele to nie przynosiło. Podobnie jak wymachiwanie przez Duchopotworka jego plastikową kosą. Potworki zapewne przegrałyby, gdyby nie to, że do akcji włączyli się zaalarmowani odgłosami walki policjanci.

Bandyci uciekli, a Dyniopotworek zauważył leżącą na ziemi karteczkę. „Spotkajmy się w drukarni” – przeczytał na głos, gdy podniósł ją z ziemi.

– Brakuje drugiej części wiadomość panowie policjanci – dodał patrząc na potargany papier.

– W dwumetrowym dole znaleźliśmy kartkę z napisem „w bloku C6” – mówił (wręcz krzycząc) jeden ze specjalistów.

– Jeśli to połączymy, wyjdzie nam zdanie „Spotkajmy się w drukarni w bloku C6” – stwierdził pan komisarz.

– W tym mieście jest tylko jedna drukarnia. Pójdziemy tam od razu – oznajmił Dyniopotworek.

Jakiś czas później potworki dotarły na miejsce. Rozglądały się tam dobre pół godziny, gdy w końcu dostrzegły namalowany znak. Duchopotworek dokładnie go przerysował, po czym obaj wrócili do domu. Tam przejrzeli każdą stronę książki „Wszystkie symbole świata”, aż w końcu Dyniopotworek krzyknął.

– Jest! Ten symbol oznacza „szóste drzwi po lewej”.

– Dobra, to zaraz tam pójdziemy, ale najpierw przygotujmy broń – powiedział Duchopotworek i zrobił sobie potworkową spluwę, która strzelała duszkami, zrobionymi z papierków po cuksach. A Dyniopotworek przygotował sobie dyniobombę dymną.

Uzbrojone i gotowe do akcji potworki wróciły do drukarni.

– To są te drzwi, wbijamy na imprezkę – rzucił Duchopotworek.

– Stać, dla was to game over – powiedziała kobieta, która wyrosła jak spod ziemi. To była ta sama pani, która otworzyła drzwi w wysadzonym później domu. Teraz sięgała po pistolet i…

– Dyniobomba dymna – krzyknął Dynia i rzucił ją przed siebie. Pani strzeliła na oślep i spudłowała, po czym rzuciła się do ucieczki. Potworki pobiegły za nią, gdy nagle, tuż przed uciekinierką pojawił się potworek walczący z własną brodą! Kobieta potknęła się o turlającego się brodacza i kiedy wydawało się, że wpadła w ręce naszych bohaterów, ci zostali otoczeni przez siedmiu złoli.

Ciąg dalszy nastąpi.

Rozdział trzeci: OKUP.

W poprzednich odcinkach: poznajemy Dyniopotworka, Duchopotworka i złoli, a halloween okazuje się nocą całkowicie prawdziwej grozy.

Ciąg dalszy historii.

Siedmiu złoli zaatakowało potworki, ale tym razem były na to przygotowane. Duchopotworek strzelił ze swojej strzelby przed oczy trzech bandziorów, którzy zemdleli ze strachu. Dyniopotworek użył dyniobomb i oślepił kolejnych dwóch złoczyńców, a Staruszek (czyli potworek, który od czasu do czasu walczy z własną brodą) powalił jeszcze jednego. Niestety, chwilę później ostatni z bandziorów złapał go i wycelował pistoletem prosto w jego serce.

– Żądam 800 cuksów albo go zabiję. I macie czas do końca nocy. Żeby nie było za łatwo, kiedy już uzbieracie te 800 cuksów, to musicie mnie jeszcze znaleźć – powiedział złol, i oddalił się ze Staruszkiem.

Po chwili do potworków dołączyli policjanci. Zakuli przestępców w kajdanki, a następnie skierowali się na komisariat. Z kolei ich szef natychmiast wyjął komórkę i do kogoś zadzwonił. Skończył rozmawiać, gdy dotarli pod budynek policji. Wtedy komisarz oznajmił: rozmawialiśmy ze specjalistami od takich spraw i coś czuję, że wytropią, znajdą i pokonają tego bandytę.

Profesjonalistami okazali się potworki Hak i Czerwony (wspominaliśmy o nich prawie na samym początku) oraz Kapelusik, czyli potworek detektyw. Dwaj pierwsi patrolowali akurat miasto, chodząc po dachu, gdy dołączył do nich Kapelusik.

– Złe wieści chłopaki. Jeden zbir uciekł z komisariatu.

– A gdzie poprzednio go widziano? – spytał Hak.

– Na Rycerskiej.

– Nie lubię tej ulicy, bo to tam kilka lat temu pojawili się, a później więzili nas pierwsi halloweenowi bandyci. Ale może i tym razem ukrywają się tam kolejni przebierańcy? Tak na wszelki wypadek bądźmy jednak wyjątkowo ostrożni – ciągnął Hak.

Cała trójka szybko dotarła na miejsce. Przed podejrzanym budynkiem Hak dał Czerwonemu minilornetki na podczerwień.

– Jesteś genialny Hak! – powiedział Czerwony, bo przez ten gadżet udało mu się zobaczyć dwóch bandytów i brodę wystającą z szafy. Zaraz wyjął telefon i zadzwonił do Dyniopotworka.

– Ile macie cuksów?

– 1,2,3,4…

– Zapowiada się długie liczenie – skomentował słyszący to Hak.

– 789, 790, 791… 800. Mamy to! – krzyknął Dyniopotworek.

– Dobra. W takim wypadku ruszamy – oznajmił Kapelusik i zaczął biec.

Rozdział czwarty: FINAŁ.

Dyniopotworek zapukał do drzwi.

– Pójdź otworzyć – powiedział jeden bandyta do drugiego. Kiedy tylko drzwi się uchyliły, Czerwony skoczył złoczyńcy na głowę. Złol padł nieprzytomny. Kapelusik powiedział, że zostanie go pilnować.

Czerwony wziął rozpęd i wyważył kolejne drzwi.

– Koniec tej farsy bandyto! – krzyknął, trzymając w dłoniach katanę. Powalił bandytę, a w tym czasie Hak zbliżył się do szafy.

– Odsuń się od drzwiczek Staruszku – powiedział do uwięzionego kolegi.

– Nie mam jak – usłyszał w odpowiedzi.

– To przynajmniej zasłoń oczy, bo użyję minibomby, żeby cię uwolnić. Szykuj się na minibum.

Po chwili szafa była już otwarta.

– W sumie to był jeden plus tego, że cię zamknięto. Przynajmniej przez chwilę nie walczyłeś z własną bro… – przerwał w pół słowa, bo Staruszek znowu tarmosił swój zarost.

EPILOG

Potworki dostarczyły złoli na komisariat.

– No i mamy siedmiu zbirów pod kluczem – oznajmił komisarz.

– Ale siedmiu nie licząc szefowej? – zapytał Hak.

– Nie, razem z nią.

– A czy samych bandziorów nie było przypadkiem siedmiu? – ciągnął Hak.

– Też mi się tak wydawało, ale złole mówiły, że było ich siedmiu łącznie z szefową.

– Ale podczas pierwszego ataku szefowa już się ukrywała, a przy drugim leżała na ziemi. Więc kto był tym siódmym zamaskowanym bandytą?

– Muhahahahaha – z oddali, jakby zza grobu, dało się słyszeć złowieszczy śmiech…

Alicja i Tomasz Siwiec „NIESPODZIANKA”

Bartek wybiegł ze szkoły i kiedy minął szkolny parking, jego oczom ukazała się namalowana na chodniku strzałka.

Ktoś narysował ją kredą.

Chłopiec uwielbiał grę w strzałki, dlatego bez dłuższego namysłu ruszył we wskazanym kierunku. Kilka metrów dalej zauważył kolejną strzałkę. Nie śpieszyło mu się do domu, więc postanowił sprawdzić, dokąd prowadzą. Strzałki wiodły wzdłuż drogi osiedlowej. Tuż za zakrętem Bartek dostrzegł namalowany napis: NIESPODZIANKA! Jakież było jego zdziwienie, kiedy pod znajdującym się nieopodal drzewem zobaczył niewielkie pudełko z wielką czerwoną kokardą. Zaskoczony czym prędzej otworzył pudełko i wyciągnął ze środka tabliczkę swojej ulubionej czekolady. Prędko schował ją do kieszeni i ruszył w kierunku następnych strzałek. Skręcały one w jedną w bocznych ulic. Bartek zatrzymał się, kiedy zobaczył kolejny napis. Tym razem było to: SUPER NIESPODZIANKA !!! Na jego zaskoczonej twarzy pojawił się uśmiech, gdy na ławce obok, dostrzegł jeszcze większe pudło z czerwoną kokardą. Od razu zabrał się do rozpakowywania. Zabrakło mu tchu, kiedy okazało się, że w środku jest mnóstwo słodyczy oraz zestaw klocków Lego. Bartek zawsze chciał nabyć taki zestaw, ale po prostu nie było go stać. Nie oglądając się za siebie, pobiegł w kierunku kolejnych strzałek. Minął tablicę ogłoszeniową, nie zwracając uwagi na plakat z napisem: ZAGINĘŁO KOLEJNE DZIECKO. Zachęcony następną niespodzianką, skierował się w stronę opuszczonego domu. Strzałki wskazywały na spróchniałe drzwi. Bartek wzdrygnął się na widok starego domostwa, ale ponownie ruszył, kiedy spojrzał na znajdujący się przed drzwiami napis: NAJWIĘKSZA NIESPODZIANKA !!!

Niepewnie zbliżył się ku drzwiom. Nie miał pewności, co teraz powinien zrobić. Wpadło mu do głowy, że pewnie należałoby zapukać. W tej chwili zauważył przycisk dzwonka. Drżącą dłonią wcisnął stary guziczek i w tym momencie pod jego stopami otworzyła się zapadnia. Bartek zniknął w jednej sekundzie z pola widzenia, a kiedy to się stało, zapadnia wróciła na swoje miejsce.

Kilka dni później na tablicy ogłoszeniowej pojawiło się ogłoszenie o następnym zaginionym dziecku. To było już czwarte w tym miesiącu.

Mama ostrzegała Wiktorię, że coś niedobrego dzieje się w mieście, więc od razu po szkole nakazała jej wracać do domu. Wiki obiecała, że tak się stanie, jednak kiedy tylko zobaczyła pod swoimi nogami strzałkę, stwierdziła, że tylko zerknie, dokąd ona prowadzi…

Zły Ojciec „Chłopięce marzenia, które stały się koszmarem”

Piotruś był bardzo chudym chłopcem. Panie na szkolnej stołówce nazywały go niejadkiem zakładając, że chłopiec po prostu grymasi. Prawda była jednak zupełnie inna. Otóż Piotruś cierpiał na rzadko spotykaną przypadłość. Miał wyjątkowo wrażliwe kubki smakowe, przy jednocześnie stępionym węchu. To o tyle dziwne, że zazwyczaj problemy z węchem osłabiają doznania smakowe. W tym szczególnym wypadku, Piotruś nie mógł stwierdzić, czy coś może mu smakować, dopóki nie trafiło to do jego ust. Z tego powodu wolał po prostu nie ryzykować.

Niestety, wpływało to na jego zdrowie, dlatego rodzice zdecydowali, iż musi on zacząć jeść nawet to, czego nie chcą jeść inne dzieci, by przyzwyczaić się do różnych smaków i uzupełnić niedobory witamin i pierwiastków. Dość szybko padło na zmorę dzieci czyli szpinak. Piotruś przez cały tydzień musiał wcinać zielone warzywo. I choć mama starała się przyrządzać je na najróżniejsze sposoby, to ostatecznie zawsze jadł zieloną breję. 

Ta niemal wypalała jego język. Chłopiec przełykał to z wielkimi problemami, z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Jedynym, co pomagało, była wizja zjedzenia ukochanych pierogów z mięsem. Piotruś przypominał sobie ten smak i marzył, by w końcu poczuć go w swoich ustach.

Po tygodniu walki ze szpinakiem, nadszedł dzień, w którym, mama obiecała zrobić mu rzeczone pierogi. Jako że nie miała czasu, by bawić się w przygotowywanie ciasta, pobiegła do pobliskiego marketu i wygrzebała resztkę mrożonych pierogów z ogromnej zamrażarki.

 Zadowolona wróciła do domu, nastawiła wodę i poinformowała syna, że zaraz dostanie swój wyczekany posiłek. Po chwili talerz z parującym danie mącznym wylądował na stole. Piotruś zaciągnął się gorącym powietrzem, ale… nic nie poczuł. Z nadzieją i radością spoglądał na uszkopodobne kawałki sprężystego ciasta. Wszystko wyglądało tak smakowicie, że nie mógł się powstrzymać i włożył całego pieroga do buzi, by rozkoszować się feerią smaków.

Ugryzł, a jego mózg niemal eksplodował. Całe ciało zaczęło się trząść, zaś gardło ścisnęło się, jakby polane wrzącą smołą. To nie był ten smak. Ktoś podmienił pierogi. Marzenie Piotrusia przeistoczyło się w koszmar, a jego usta pełne były papki mączno-szpinakowej,…